Część druga chorwackiej przygody w hotelu Haludovo na wyspie Krk. By przeczytać część pierwszą tego wpisu kliknij tutaj.
Przejść suchą stopą…
Magia magią, ale czas ucieka, słońce coraz wyżej, a przed nami jeszcze basen. Szybko zbieramy sprzęt i przenosimy się na zewnątrz. Tutaj jednak czeka nas przykra niespodzianka, bo cały stropodach, po którym trzeba przejść żeby dostać się na kładki nad basenem jest zalany 5 cm warstwą wody. Już bez tego wejście na środkową kładkę było trudne, ale teraz sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Całe szczęście kreatywne rozwiązania problemów to nasza broszka. Po szybkiej analizie sytuacji pozbieraliśmy wszystkie skrzynki po piwach (których w hotelu było całkiem sporo) by najpierw utworzyć z nich ścieżkę do kładek, a potem wieżę, by wdrapać się na wysięgnik. Jak widać na ilustracjach poniżej, w 3 prostych krokach wszystko jest możliwe 😀
Wieszanie szarfy nad basenem było okupione sporą dawką adrenaliny. Kładki wibrowały pod nogami przy każdym kroku, a podejście do krawędzi graniczyło z cudem, bo wysięgniki uginały się pod ciężarem. Architekt zapewne nie przewidział takiego użytkowania kładek, ale my jesteśmy właśnie od tego, żeby w budynkach odnajdywać nową funkcjonalność 😉 Szarfę przymocowaliśmy do zawiesia budowlanego i dopiero do liny, by zminimalizować jej tarcie o krawędź kładki. Gdy już udało się opuścić szarfę na dół, samo zabezpieczenie liny też nie należało do łatwych zadań. Po kilku nieudanych próbach wybicia niewielkiego okienka (jest to zdecydowanie trudniejsze niż na filmach) linę trzeba było owinąć wokół innej, nieco niższej kładki. Wspólnie odetchnęliśmy z ulgą – rozmawiając przez krótkofalówki -gdy udało skończyć się montaż szarfy z powodzeniem. Zaraz jednak na naszym kanale nastąpiła chwila grozy – dużo szumów niewyraźnych dźwięków i przekleństwo rzucone w eter.
– Filip, odbiór! Wszystko git? Rudzik do Czapli, odbiór!
– Szszszssz… Bzzzz…. Tak, wszystko ok.
– Co się stało?!
– Aaaa nic… Przy zeskakiwaniu z kładki prawie wpadłem do świetlika, wiesz tego do szatni piętro niżej. Byłbym po prostu trochę szybciej na dole.
– …
– Asia?
– Bez odbioru…
Logistyka była niezwykle skomplikowana i sam proces wieszania zajął około godziny, czego oboje się nie spodziewaliśmy. Wielkie brawa dla Filipa za dokonanie tego! Ostatecznie to on jest nieustraszonym rigger’em tego zespołu i gdyby nie on te zdjęcia (i wiele innych na tym blogu) z pewnością by nie powstały! 😀
Sytuacji nie ułatwiały odległości. Droga z kładek nad basen zajmowała dobre 10 minut – po skrzynkach na dachu, przez barierki balkonów, opuszczony hol, potem w lewo do baru basenowego, koło szafy grającej, by znowu z owianego chłodem budynku wyjść w prażące południowe słońce. A ono grzało coraz mocniej i jedyne o czym marzyliśmy to zimne Karlovacko i pizza w nagrodę za nasze trudy. To jednak po robocie 🙂
Szarfa, basen i cykady w krzakach
Mimo, że było to wciąż to samo miejsce, oddalone ledwo kilkanaście metrów od opuszczonego holu, w którym przed chwilą byliśmy, atmosfera była zupełnie inna. Niespodziewanie, nad urbexowy basen nie docierało tylu turystów, co do budynku. Prawdą jest, że opuszczony gmach oferował dużo więcej atrakcji w postaci zwiedzania i możliwości schłodzenia się w to upalne południe. To sprawiło, że nad samym basenem atmosfera było nieco bardziej intymna. Osłonięci z niemal każdej strony dziką zielenią praktycznie nie słyszeliśmy gwaru sąsiedniej miejskiej plaży. Błękitne niebo nieskalane ani jedną chmurką zlewało się z widocznymi na horyzoncie morskimi falami odbijającymi promienie słońca. Wystające kładki oferowały odrobinę cienia i jestem pewna, że goście hotelowi przesiadywali pod nimi i moczyli stopy w basenie z widokiem na Adriatyk. Sądzę wręcz, że było to jedno z bardziej porządanych miejsc nad basenem i ręczniki na leżakach, kładli tutaj tylko Ci, którzy przyszli jeszcze przed śniadaniem;) Powoli jednak zbliżał się czas sjesty, co dało wyczuć się w powietrzu. My sami zaczęliśmy ziewać zmęczeni upałem, więc po zaledwie 30 minutowej sesji nad basenem zbiliśmy piątki zadowoleni z efektu i spakowaliśmy manatki.
Z perspektywy dwóch lat mogę powiedziedzieć, że lato roku 2020 to były dla mnie dwa tygodnie wyrwane gdzieś w pośpiechu pomiędzy studiami a praktykami. Ciepłe miesiące przyniosły rozluźnienie tego napiętego roku i wszyscy bardzo szybko zdążyliśmy zapomnieć o wiosennym lockdownie. Wydawało mi się wtedy, że po tak intensywnym roku nic mnie już nie zaskoczy. Jednak rok 2021 okazał się być dla mnie jeszcze bardziej intensywny, wyczerpujący i pełen zwrotów akcji. Może to dlatego, że to Chiński Rok Bawoła. Mój rok. I wbrew pozorom nie oznacza to nic dobrego. W chińskiej astrologii każdy rok wystawia na próbę osoby spod danego znaku. I szczerze cieszę się, że ta próba dla mnie się już skończyła 😉
Skok na głęboką wodę
Znacie to uczucie, gdy podchodzicie do krawędzi, żeby skoczyć do wody, ale im dłużej tam jesteście tym większy strach was ogarnia. I stopy jakoś dziwnie kleją się do ziemi i nie chcą odpuścić? Osoby, które skakały na bungee albo ze spadochronem z pewnością dobrze wiedzą o czym mówię. Ja skakałem na bungee tylko raz, miesiąc po moich osiemnastych urodzinach, jednak to uczucie ulgi, które nastąpiło po skoku jest nie do zapomnienia. Nagle cały stres podejmowania decyzji czy skoczyć czy nie przestał się liczyć, bo o to lecę, w stronę chorwackiego morza i nie mam już wpływu na to co się stanie.
Wielokrotnie „skakałam” przez te dwa lata. Tak jak pewnie niegdyś bywalcy ekskluzywnego Haludovo Palace Hotel w Chorwacji, skakali do basenu. Te skoki doprowadziły mnie na inny skrawek Europy, nad Morze Północne, które rekompensuje mi nieco (ale zdecydowanie nie w pełni) brak gór. I mimo, że życie w Holandii nie jest idealne to właśnie te skoki, nauczyły mnie najwięcej o sobie i rzeczach dla mnie ważnych. I mogę życzyć Wam tylko, żeby nie bać się skoków. Są straszne, ale czasami są potrzebne. I jak już skoczycie – enjoy the ride 😉
Na zakończenie zdjęcie najlepszego riggera i autora tych wszystkich pięknych zdjęć. Dziękuję Filip! <3
Subscribe to our newsletter!
[…] Skok na głęboką wodę – opuszczone baseny (Chorwacja) […]