Podróż po Gruzji, a speedriding, speedflying i freeride
Podróż do Gruzji w celu uprawiania speedriding-u, freeride-u czy też skitouring-u to za każdym razem przygoda, szczególnie gdy ambicje rosną, plan robi się coraz bardziej napięty, a wszystko oceniam przez pryzmat poprzednich lat. Z całą pewnością udało mi się w tym roku (2020) zdecydowanie przebić poprzednie lata pod względem ilości zjazdów i wykorzystanych do granic możliwości lotnych dni. Wynik to około 70 zlotów, z czego zdecydowaną większość wykonałem podczas pobytu w Gudauri (9 dni), a pozostałą resztę w Mestii (6 dni). Pewnie sporo osób zastanawia się po co jechać czwarty raz w to samo miejsce i czy to się nie nudzi? Ja przekonałem się, że warto i już rozjaśniam dlaczego. Po pierwsze, warunki pogodowe w Gruzji na przełomie lutego i marca są bardzo dobre i dosyć przewidywalne. W ciemno można powiedzieć, że 5 dni w tygodniu będzie świecić słońce przez cały dzień, a pozostałe 2 dni będą lekko wietrzne, mgliste i prawdopodobnie spadnie kilka/kilkanaście centymetrów śniegu. W momencie, gdy dodamy do tego czynniki, jakimi są bardzo dobre warunki (ze względu na odległość od morza świeży śnieg pada w Gudauri stosunkowo rzadko, ale jest bardzo lekki i utrzymuje swoją świeżość przez dłuższy okres czasu), wiatr rzadko przekraczający prędkość 5 m/s, niskie ceny, praktyczny brak kolejek, a ludzie wyjątkowo serdeczni to odpowiedź jest prosta. Te wszystkie aspekty sprawiają, że Gruzja jest chętnie odwiedzana przez speedriderów (i speedriderki 😉 ). Warto tutaj wspomnieć, że każda z tych osób robi to dla własnej satysfakcji i z czystej przyjemności, co sprawia, że bardzo łatwo jest nawiązać kontakt z innymi, nie zważając na bariery językowe, czy też obyczajowe.
Freeride, paralotnie i warunki w Gudauri
Każdy dzień w Gudauri to była pewnego rodzaju rutyna, rozpoczynająca się od szybkiego rzutu okiem za okno z Happy Yeti Hostel, aby wydać wstępną ocenę aktualnej pogody, następnie chwile przyglądając się w poszukiwaniu paralotniarzy w powietrzu, a następnie sprawdzić co mają na ten dzień do powiedzenia serwisy internetowe. Reszta aktywności przed wyjściem na stok pewnie nikogo nie interesuje, jednak patrząc na to z mojej perspektywy jedyna istotna rzecz nad którą się zastanawiałem to to, ile sprzętu dzisiaj zabiorę (liczone w sztukach lub kilogramach jak kto woli, skrzydło + plecak z uprzężą + foki + ABC + sprzęt foto/video w zależności od planów to razem ~10 kg). Jeżeli pogoda tylko pozwalała to pierwsze zloty (po jednym zjeździe rozgrzewkowym) robiłem z Kudebi (3008 m.n.p.m.). Praktycznie wszyscy paralotniarze z Gudauri startują stamtąd zabierając klientów na loty widokowe, a jako że moje skrzydło jest 2-3 razy mniejsze nigdy nie miałem problemu, żeby szybko wcisnąć się pomiędzy nich. Przed startem szybka kontrola czy linki są poprawnie podpięte, czy żadna z nich nie zaczepiła się chociażby o wiązanie w nartach i mogę ruszać. Rzut okiem czy akurat jakiś Gruzin z klientem Chińczykiem nie wywracają się obok mnie bo … powodów jest dużo (natłok paralotniarzy w niektóre dni powoduje śmieszne sytuacje), śmiały obrót nart w kierunku trzydziesto paro stopniowego zbocza i kilkanaście metrów prosto w dół, aby szybko napełnić skrzydło powietrzem. Sprawny zakręt w bok, aby spokojnie przetrawersować do kolejnego załamania terenu. Tutaj jest to zawsze moment na sprawdzenie czy nad głową wszystko wygląda tak jak należy, poprawienie kąta kamery na kasku i pełna prędkość w dół. W speedridingu prędkość jest równoznaczna z bezpieczeństwem. Im szybciej lecimy tym więcej możliwości manewrowych mamy (oczywiście pod warunkiem, że nie lecimy centralnie w ziemie) i tzw. marginesu bezpieczeństwa. Przy około 80 km/h każdy zakręt to niesamowita przyjemność, bo w odróżnieniu od zwyczajnej jazdy na nartach czy nawet freeride-u tutaj panujemy nad kolejnym wymiarem, czyli wysokością. To tak jakby przenieść nasz ulubiony plac zabaw z dzieciństwa do kosmosu. I tutaj chciałbym wspomnieć o tym jak ważne jest rozeznanie w miejscu, w którym tą właśnie aktywność się wykonuje. Dzięki temu, że znam już całkiem dobrze okoliczne ukształtowanie terenu, to w zasadzie po 10 sekundach lotu jestem w stanie nieźle ocenić warunki które panują kilkaset metrów dalej. To sprawia, że przyjemność z lotu jest jeszcze większa, bo pozwolić można sobie na naprawdę dużo.
Przejeżdżając przez płaski fragment, w połowie zlotu koło klimatycznej restauracji i chatki Khada Hut po prostu mimowolnie uśmiecham się do ludzi, wiedząc o tym co czeka mnie jak ją minę, czyli kolejne 400 metrów czystej frajdy w dół. I tak w kółko, niejednokrotnie kończąc dzień krótkim podejściem na najbardziej obleganą, niedostępną bezpośrednio z wyciągu, górę w Gudauri czyli Chrdili, aby jeszcze wykorzystując ostatnie minuty przed zachodem słońca zlecieć.
Wszystko to brzmi pewnie jak sielanka, ale myślę, że nie fair wobec czytelnika byłoby gdybym nie wspomniał o tym, że są też dni gorsze, i pod względem pogody, i pod względem nastawienia psychicznego, kiedy wszystko siedzi w chmurach, a jedyne momenty umożliwiające zlot to “dziury” pomiędzy jedną a drugą chmurą. Jest to o tyle obciążające psychicznie, że balans pomiędzy przyjemnością, a bezpieczeństwem jest wtedy mocno zachwiany. Startując w pełnej mgle łatwo się pomylić, wzrok często zawodzi, a hamulców bezpieczeństwa w speedridingu niestety jeszcze nikt nie wymyślił, a błędna decyzja może odbić się na zdrowiu na długo.
Freeride w Mestii
Druga część wyjazdu to pobyt w Mestii. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to lokalizacja w której wszystko jest odrobinę bardziej skomplikowane, ale równocześnie bardziej satysfakcjonujące. Dojazd z Gudauri zajmuje sumarycznie około: Gudauri – Tbilisi 2h, Tbilisi – Kutaisi 4h, Kutaisi – Mestia 5h, czyli razem ~11h. Jeżeli dodamy do tego fakt że ostatnie 100 km przed Mestią to w zasadzie nieustanne serpentyny to robi się z tego całkiem zabawna trasa. Na dodatek z Mestii do Tetnuldi, czyli głównego kompleksu wyciągów w tej okolicy dojeżdza się 30 – 40 minut samochodem terenowym (w naszym przypadku wypożyczone Mitsubishi Pajero 4×4), a jest to jedynie 15 km, ale to co widzimy na końcu tej drogi, zdecydowanie wynagradza cały trud włożony w dojazd. Zaledwie cztery działające wyciąg dają całkiem sporą swobodę w wyborze tras do zjazdu. Niestety tutaj pogoda jest już trochę bardziej kapryśna, ale rekompensuje to większa ilość świeżych dostaw śniegu. Teren jest bardziej urozmaicony, więc w zależności od nastroju podczas zlotu mogę trzymać się blisko ziemi i załamań, które pomimo nachylenia przekraczającego 30 stopni mają zaledwie kilkadziesiąt metrów długości, jak i przelecieć ciasnym wąwozem, czy też po prostu polecieć wysoko widokowo, aby móc pooglądać okoliczne 4 i 5 tysięczniki.
Podczas 6 dni spędzonych w Mestii, dni lotnych udało mi się złapać 3,5 co jest wynikiem jak najbardziej pozytywnym. Reszta dni to walka z łańcuchami, topienie się w puchu na przemian wydając dziwne odgłosy i nasłuchując tychże odgłosów od freeriderów właśnie mnie mijających gdzieś w lesie “wohooo”, “yeaaaah”, “jump! jump!” i oglądanie obracających się samochodów na stromych odcinkach drogi. Tak, było warto!
Pozostań z nami w kontakcie!